Co jakiś czas zarzekam się, że wszystko co amerykańskie
działa mi na nerwy, nigdy nie chciałabym pojechać do Stanów i z USA pochodzą wszelkie
światowe idiotyzmy. Ale to nieprawda, nie słuchajcie mnie, nie czytajcie i
ignorujcie, gdy tylko zacznę głosić podobne brednie, bo Amerykanie potrafią tworzyć
wspaniałości, co nieodmiennie mnie zaskakuje (okey, obejrzałam wczoraj kolejny film Andersona i jestem w euforii,
więc patrzę na amerykańskie twory przychylnym okiem).
I ostatnio tych wspaniałości u mnie dużo. Tak jak czasami czytam tylko brytyjskie książki i oglądam brytyjskie filmy, tak ostatnio wpadłam w ciąg, w którym czytam amerykańskie książki i oglądam amerykańskie filmy. Capote, Lee, Green i Harris w kolejce (tak, zamierzam czytać o pewnym kanibalu na plaży – to chyba dobre okoliczności). I tak całkiem przypadkowo, totalnie spontanicznie doszła Sue Monk Kidd z jej „Sekretnym życiem pszczół”.
I ostatnio tych wspaniałości u mnie dużo. Tak jak czasami czytam tylko brytyjskie książki i oglądam brytyjskie filmy, tak ostatnio wpadłam w ciąg, w którym czytam amerykańskie książki i oglądam amerykańskie filmy. Capote, Lee, Green i Harris w kolejce (tak, zamierzam czytać o pewnym kanibalu na plaży – to chyba dobre okoliczności). I tak całkiem przypadkowo, totalnie spontanicznie doszła Sue Monk Kidd z jej „Sekretnym życiem pszczół”.
Tak sobie myślę, że to przede wszystkim ogromnie ciekawa i
poruszająca historia, która stanowi siłę tej powieści. Jest w niej delikatnie
poruszony problem rasizmu, są pszczoły, które w niezwykły sposób łączą się z
powieścią i Lily Owens, czyli dziewczynka, która w wieku czterech lat zabiła
własną matkę. Dołożyć do tego zgorzkniałego, okrutnego ojca, Czarną Marię oraz
cztery czarnoskóre kobiety i voilà!
mamy zgrabną opowieść o poszukiwaniu samego siebie, samotności, poczuciu winy i
przeróżnych duchowych ciężarach. A że Lily w czasie trwania akcji powieści ma
lat czternaście, poszukuje, odczuwa wszystko bardzo silnie i przeżywa problemy
wieku nastoletniego, nietrudno było mi się z nią utożsamić i pokochać, mimo że
czternaście lat już dawno mam za sobą, a samej Lily daleko od ideału. Bo może i
takich historii jest wiele, może temat jest wyświechtany i banalny, ale
uwielbiam opowieści o życiowych popaprańcach, totalnie zagubionych dzieciach,
wędrowcach błąkających się bez celu. A „Sekretne życie pszczół” ma jeszcze tę
przewagę, że mimo wielu poruszanych w nim problemów, mimo ogromu smutku oraz
bohaterki, która żyje z ciągłą świadomością tego, że jest niekochana, a jej
najbliższą osobą jest czarna opiekunka Rosaleen, jest ciepłe, pokrzepiające i
pełne nadziei. I przypomina moją ukochaną prozę Montgomery, gdzie zawsze można
znaleźć dobrych ludzi i pocieszenie.
Dlatego lubię tę książkę. Jest słodko-gorzka, okraszona
smakiem miodu, zawierająca fragmenty, które mnie chwytają za serce i poruszają.
Wpada w banał, ale on nie przeszkadza w żadnym stopniu. Jest urocza i ciepła, a
przy tym jest napisana w taki sposób, że doskonale się ją czyta. Lubię, gdy
książka wciąga mnie na tyle, że nie potrafię się od niej oderwać i po skończeniu
jestem zaskoczona, że to już, a „Sekretne życie pszczół” właśnie takie jest. I
może ktoś to weźmie za wadę, ale niezwykle urzekła mnie empatia i delikatność,
z jaką Sue Monk Kidd traktuje swoich bohaterów. Jakby dawała im szansę na
wytłumaczenie swoich czynów, opisywała, nie potępiając, ale pozwalając
czytelnikom nawet tych bohaterów polubić.
I ta atmosfera amerykańskiej prowincji. I miód dodawany do
wszystkiego. I te fragmenty o pszczołach, które mają z ludźmi zaskakująco wiele
wspólnego. I May, Zach, August, bojąca się June. I ściana płaczu, Oh, Susanna i marzenia. Ja naprawdę strasznie
lubię tę książkę i cały czas mam wrażenie, jakby ona była pisana trochę dla
mnie (wiem, głupie i nieprawdziwe to wrażenie). Może to przez to Amazing Grace, które nuciłam przez cały
poranek, a potem niespodziewanie pojawiło się w książce?
„ - Dlaczego biali
uważają, że możemy odnosić sukcesy wyłącznie w sporcie? Nie chcę grać w futbol –
stwierdził. – Chcę zostać adwokatem.
- Nie mam nic przeciwko temu – odparłam, lekko zniecierpliwiona. – Nie słyszałam po prostu nigdy o murzyńskim adwokacie, ot co. Trzeba o czymś słyszeć, zanim zacznie się marzyć.
- Gówno prawda. Trzeba marzyć o rzeczach, o których nigdy się nie słyszało.”
- Nie mam nic przeciwko temu – odparłam, lekko zniecierpliwiona. – Nie słyszałam po prostu nigdy o murzyńskim adwokacie, ot co. Trzeba o czymś słyszeć, zanim zacznie się marzyć.
- Gówno prawda. Trzeba marzyć o rzeczach, o których nigdy się nie słyszało.”
Obejrzałam też film, który jest dość wierny książce, ładny,
ale jednak dla mnie niekompletny. Jednak bardzo trudno przełożyć język powieści
na język filmu i po drodze łatwo coś zgubić. Nawet Lily wydawała się tam trochę
inna.
"Sekretne życie pszczół", Sue Monk Kidd, wyd. Albatros, 2004, tłum. Andrzej Szulc
Tytuł jest mi znany. Wiele czytałam o filmie, natomiast o książce po raz pierwszy. Dalej twierdzę, że historia jest warta poznania, co koniecznie będę musiała zrobić :)
OdpowiedzUsuńKsiążka jest, moim zdaniem, lepsza i warto zapoznać się z nią przed filmem. Wszystko jest w książce jakieś takie... głębsze. :)
UsuńCoś obiło mi się o uszy, ale nie jestem pewna, czy dotyczył książki, czy filmu. Takie dość drastyczne to morderstwo matki przez czterolatkę, ale jestem zdania, że książka mogłaby mi się spodobać. ;)
OdpowiedzUsuńTak bardzo podobnie myślę o Stanach. I tak bardzo podobnie lubię podobne "rozczarowania" ;)
OdpowiedzUsuńNie planuję sięgać po tą książkę. Nie w moim stylu, jakoś mnie nie zachęca pomimo dobrej oceny.Może kiedyś?
OdpowiedzUsuńJa najpierw oglądałam film i może przez to bardziej mi się niż ksiązka podobał. Byłam już "skażona" wizją reżysera. W każdym razie - kawał dobrej historii, warto poznać.
OdpowiedzUsuńMam ją w swoich planach czytelniczych:)
OdpowiedzUsuńMam ochotę na taką poruszającą lekturę, ta "słodko-gorzkość" też mnie bardzo przyciąga. Chętnie przeczytam, będę Cię odwiedzać nieco częściej :-)
OdpowiedzUsuń