wtorek, 19 sierpnia 2014

Historia codzienna może być historią doskonałą, czyli o "Żonach i córkach".



River już dawno miała coś napisać, ale River nie mogła, bo miała tak dużo do powiedzenia, że w sumie wszystko jej się pomieszało i nie potrafiła konstruktywnie wyrazić swoich opinii. Ale teraz będzie próbować. River zacznie więc od książki, którą czytała na plaży i przez którą nie potrafi teraz normalnie funkcjonować, bo cokolwiek czyta, okazuje się niewystarczająco dobre i River kręci nosem.

A chodzi o „Żony i córki”, które są ostatnią książką Elizabeth Gaskell i książką niedokończoną. Nie powoduje to jednak poczucia niepełności, tak naprawdę brakuje tylko jednego rozdziału, który ładnie zamykałby całą powieść i potwierdzał przypuszczenia. Nietrudno domyślić się tego, jak potoczyły się losy głównej bohaterki, pisze też o tym Frederick Greenwood w Podsumowaniu. Brak klamry spinającej całą historię nie jest tak mocno odczuwalny, bo przede wszystkim to nie jest książka, którą czyta się dla fabuły. Nie zrozumcie mnie źle – to nie jest książka, w której w ogóle nie ma fabuły, ale powieść, która jest najzwyczajniejszym w świecie opisem tamtejszego życia. Tak jakby wycięło się pewien fragment istnienia dziewiętnastowiecznej panny i opakowano w struktury powieści. Tam po prostu nie ma niczego spektakularnego, nie ma też tego, co występuje w dziełach przyjaciółki pani Gaskell – Charlotte Bronte, żadnych mrocznych, nadnaturalnych elementów, strychów i drżenia o to, czy spotkają się, czy nie. Proza Elizabeth Gaskell to coś absolutnie spokojnego, a zarazem wspaniałego. Gdybym ja opisała życie poszczególnych osób z mojego miasteczka, powstawiała ploteczki i małe skandale, a wszystko to okrasiła opowieścią o zwykłej, niczym niewyróżniającej się dziewczynie, nie dałoby się tego czytać. A Gaskell opisała codzienną zwykłość i nie dość, że czyta się to znakomicie, to jest jeszcze niewyobrażalnie wciągające i angażujące.

„Żony i córki” to przede wszystkim historia młodziutkiej Molly Gibson, która musi zmierzyć się z decyzją swojego ojca o powtórnym ożenku z pozornie uroczą i ładną, ale w rzeczywistości mającą całą plejadę wad Hiacyntą Kirkpatrick. W dotychczas uporządkowanym i naprawdę szczęśliwym życiu Molly pojawiają się nowe postaci, charaktery, przyjaźnie i wraz z nimi także problemy. Sama bohaterka jest w wieku szukania siebie, pierwszych miłości i rozterek, które, jak się okazuje, nie różnią się szczególnie od tych współczesnych. Sympatyczna jest ta Molly, bez problemu można ją polubić i jej kibicować, poza tym dostajemy całkiem ładny character development. Molly dorasta, zmienia się, robi się rozsądniejsza, trochę mniej dziecinna.

W ogóle bohaterowie „Żon i córek” są niezwykle mocną stroną tej powieści. Elizabeth Gaskell widziała dużo, dostrzegała dużo i opisywała ludzkie zachowania z niesamowitą precyzją i smakiem. Wiele jest szarości w tych postaciach, Gaskell pozwoliła im na popełnianie błędów, dzikie wędrówki, złośliwości, ale jednocześnie brak jest jednoznacznej oceny. Lubię takie książki i lubię takie filmy, gdzie bohaterowie błądzą, jak się tylko da, ale jednocześnie są traktowani z łagodnością i sympatią. Nie ma kary za grzechy, jest życie. Mamy więc Osbourna Hamleya, który miał być synem idealnym, całą resztę przesympatycznych Hamleyów, doktora Gibsona i panią Kirkpatrick, wyniosłą Harriet ze swoją arystokratyczną rodziną, w końcu córkę późniejszej pani Gibson Cynthię, która jest cudownie pogubioną i złożoną postacią, a do tego postacią zupełnie inną niż poukładane i silne bohaterki wiktoriańskich powieści.

Wspaniała to książka. Jest tak obszerna, że jej przeczytanie może stanowić wyzwanie, ale w pewnym momencie nie chce jej się kończyć i chciałoby się, by była niekończącą się historią. Barwna opowieść o angielskiej prowincji porywa. Brak tu zwrotów akcji i tych typowych zagrań autorów, którzy za wszelką cenę chcą zwrócić uwagę czytelnika, bo one są kompletnie niepotrzebne. Tu opowieść rozwija się powoli, płynnie, trochę sennie i sprawia tyle radości, ile może dać doskonała książka.

Tylko jedną wadę mają „Żony i córki”, choć nie jest to wina autorki, a polskiego wydawnictwa. Błagam, to powinno być narzucone przez prawo, by książki z ilością stron przekraczającą 500 miały twarde okładki. Dbam o książki, ale mój egzemplarz miał obdarty grzbiet już w sklepie, a teraz doszły okropnie pozaginane rogi i „zmarszczki” na całej okładce. Cóż, przynajmniej widać, że ktoś ją czytał.

"Żony i córki", Elizabeth Gaskell, wyd. Świat Książki, 2012, tłum. Katarzyna Kwiatkowska

10 komentarzy:

  1. Dobry tekst :)
    Serio czytałaś Żony i córki na plaży? Ja czytałam je w lutym owinięta w kocyk, gdy za oknem przez całe tygodnie trwała obrzydliwa mżawka. I w sumie bardzo żałuję, że wybrałam tamten moment na tę powieść, bo przyjemność z czytania zatruło mi pisanie pracy mgr. Przez tę prackę musiałam robić bardzo długie przerwy w lekturze, potem trudno mi było wrócić do czytania... I w ten sposób Gaskell ucierpiała bardzo w moim późniejszym poście o Żonach... Na szczęście powieść jest moja (kupiłam) i będę mogła kiedyś jeszcze do niej wrócić :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serio, serio, od początku do końca. Jeszcze siedziałam ze słuchawkami w uszach i słuchałam jakiejś muzyki filmowej, by nie przeszkadzały mi hałasy z zewnątrz. Fantastycznie to wspominam.
      Szkoda, że akurat w takim czasie czytałaś tę książkę, bo rzeczywiście różne czynniki wpływają na odbiór lektury. Takie długie przerwy też nie są dobre, ja zawsze mam wrażenie, że książka jest strasznie poszatkowana, kiedy muszę ją przerywać co chwilę na dłużej.
      I wrócić warto. Ja też będę wracać :)

      Usuń
  2. Ja ostatnio po "Jane Eyre" zraziłam się do tego typu powieści. Gaskell stoi na półce, jednak z tytułem "Ruth" na grzbiecie. Nie wiem czego mam się spodziewać. "Żony i córki" w planach. Ogólnie od dłuższego czasu zacieram na nią rączki, jednak czasu brak. Ślamazarnie idzie mi teraz czytanie "Pani Bovary". Jak skończę może w końcu zdecyduję się na leżącą już spory szmat czasu "Ruth" ;P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS Zapomniałam dodać słówka o wydaniu. Strasznie nienawidzę kiedy książka mimo dbałości i porządku i tak się niszczy. Bez względu na to czy jest ona w twardej czy miękkiej oprawie. Popełniłam błąd ze "Złodziejką książek" Zusaka i miękka okładka szybko się pozaginała :/

      Usuń
    2. Dobrze wspominam "Ruth". Choć moim zdaniem "Żony i córki" oraz "Północ i południe" to książki o wiele lepsze, bardziej porywające i bardziej zapisujące się w pamięci. Ale to właśnie "Ruth" była moją pierwszą książką Gaskell i dzięki niej sięgnęłam po inne. :)
      "Jane Eyre" uwielbiam, więc trudno mi się zgodzić z twoją opinią. Mam tylko nadzieję, że styl Gaskell ci podejdzie - według mnie jest przystępniejszy i chyba stylistycznie wolę Gaskell od Bronte. Ale może to zależy od tłumacza.
      "Panią Bovary" czytałam w gimnazjum i, ekhm, nic nie pamiętam i w sumie wolę nie pamiętać :D Kiedyś ją przeczytam jeszcze raz, ale w najbliższej dekadzie - wątpię :D

      Moja "Złodziejka książek" wygląda ładnie, mimo że wędrowała sobie jeszcze po innych domach, ale "Żony i córki" to tragedia. Aż przykro się patrzy na nią. Jest niższa od Złodziejki, grubsza i taka, nawet nie wiem, jak to nazwać, lejąca? Aż się błaga o twardą oprawę.

      Usuń
  3. Mam strasznie duży apetyt na tę powieść, tak duży, że rozglądam się po antykwariatach i próbuje sobie gdzieś znaleźć jakieś ładne wydanie, no, i tak samo sytuacja ma się z Północ i Południe. Ruth tej autorki bardzo sobie chwalę i liczę, ze inne powieści Gaskell również mi się spodobają, a nawet zachwycą.
    A jeśli chodzi o twarde okładki ogólnie, to mam na ich punkcie kompletnego bzika, że tak powiem, i nadal nie mogę przeboleć obydwóch naszych wydań Przeminęło z wiatrem (z dwojga złego to Czytelnika jest lepsze).
    pozdrawiam ciepło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie orientowałam się, czy są jakieś inne wydania. Ale widziałam, że chyba właśnie Świat Książki wznawia klasykę i robi to bardzo ładnie, może Gaskell też jest w tej serii. Moje "Żony i córki" znalazły się u mnie przypadkiem, znalazłam ostatni egzemplarz w księgarni, gdy już straciłam wszelką nadzieję na kupno tej książki.
      I tak jak pisałam wyżej - moim zdaniem "Północ i południe" i "Żony i córki" są lepsze od "Ruth" :)

      Ja lubię miękkie okładki, choć najbardziej te ze skrzydełkami, bo są w miarę stabilne, nie zaginają się i są lekkie. Ale tak obszerne książki powinny być w twardych oprawach.

      Usuń
  4. Rzeczywiście, TAKIE książki powinny mieć twarde okładki.
    Lubię powieści opowiadające o zwykłym, codziennym życiu (oczywiście, jeśli autor potrafi opowiadać;) I w ogóle książki pochodzące z tamtego okresu.
    Myślisz, że to dobry wybór na pierwsze spotkanie z autorką?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że tak. Książka jest spokojna, czyta się wspaniale i zaraz chce się więcej :) Tym bardziej, że lubisz tego typu powieści.

      Usuń
  5. To nie do końca moja tematyka, ale opisałaś tę książkę w tak zachęcający sposób, że mimo wszystko się nad nią zastanowię :-)

    OdpowiedzUsuń