piątek, 20 czerwca 2014

Książki na wakacje. Ale po co?



Zbliżają się wakacje, ważne dla ludzi w wieku szkolnym i nauczycieli, dla reszty trochę mniej, ale i tak prawie każdy w większym lub mniejszym stopniu planuje wyjazdy, wycieczki, atrakcje i czynności obowiązkowe typu będę wstawać o 5, mimo że jestem beznadziejny/a we wstawaniu w ogóle. Planują też książki. Ci bardziej uzależnieni tworzą walące się stosy, ciągnące się w nieskończoność listy i zestawienia. Daję się w to wciągać, owszem, spoglądam, co mają do powiedzenia blogerzy i wydawnictwa, słucham ludzi czytających gdzieś wokoło mnie. Ale wstałam dzisiaj, zrobiłam codzienny, rytualny już przegląd tego, co zmieniło się przez noc w internetach (głupi zwyczaj, nie polecam) i zaczęłam się zastanawiać, czemu, do cholery, wszyscy naokoło wmawiają mi, że latem, na wakacjach czyta się książki lekkie, przystępne, milusie, najlepiej z latem w środku, o lecie, z bohaterką, która lato kocha, bądź lata nienawidzi (okay, chyba trochę przesadzam). Nie denerwuje mnie to tak bardzo, w zasadzie wcale, bo na dobrą sprawę nie ma czym się denerwować. Nie mam nic do bylejakości i szybkich książek, o których się zapomina kilka minut po przeczytaniu, co mi do tego, co akurat teraz zajmuje pana X czy panią Y. Jedynie trochę z przerażeniem spoglądam na właśnie tę bylejakość oraz skoncentrowanie się na tym, byle szybciej, byle więcej, szczególnie u siebie (całe szczęście najgorsze czasy czytania badziewnej literatury już u mnie przeminęły, ale z drugiej strony ja tę badziewną literaturę czytałam z prawdziwą przyjemnością, więc sądzę, że i to było potrzebne). Bo pomyślcie, kiedy ostatnio mieliście tyle czasu, by ściągnąć z półki jakieś opasłe tomisko, może Tołstoja, może Dickensa albo choćby Tolkiena, usiąść i po prostu czytać, powoli, z rozkoszą, bez spoglądania na zegarek i myślenia, ile jeszcze stron zostało? Kiedy ostatnio czytaliście dla samego czytania, wzięliście ulubioną książkę, którą znacie prawie na pamięć, tylko po to, by przeczytać ją jeszcze raz, ten setny lub tysięczny raz? Kiedy, mając w rękach powieść krótką oraz niezmiernie obszerną i zadrukowaną drobno, wybraliście tę drugą, bo nie zależało Wam na tym, by przeczytać, ale by czytać? Szczęściarzami jesteście, gdy na te pytania możecie odpowiedzieć dzisiaj, wczoraj, cały czas. Sama łapię się na tym, że myślę o książkach jak o egzaminach do zaliczenia, szczególnie wtedy, gdy jestem w samym środku roku szkolnego i muszę wieść swoje męczące licealne życie między jednymi sprawdzianami a drugimi. Czasami czytam tylko dlatego, że czuję jakiś wewnętrzny przymus i niby chcę przeczytać daną książkę, ale wyłączając sam proces ślęczenia nad nią, odbierania literek i przekazywania znaczenia, interpretowania i przemyślenia tego, co właśnie przeczytałam. Irytujące i zdarzające się najczęściej przy lekturach szkolnych, które wbrew pozorom zazwyczaj nie są takie straszne. Kocham książki, kocham czytanie, kocham właśnie to ślęczenie, ale czasami się w tym wszystkim gubię.

I wakacje są właśnie takim czasem, kiedy bez wyrzutów sumienia można wziąć powieść grubą, ambitną, wymagającą skupienia i spokoju. Leżąc na plaży, można z powodzeniem czytać Bułhakowa, nie przejmując się wrzaskami gdzieś z boku i z tyłu, siedząc na huśtawce, pochłaniać Dumasa, który przecież pisał cudownie wciągąjąco i lekko. Ściągnąć z półki coś, co chcieliśmy przeczytać już dawno temu, ale zawsze brakowało czasu, chęci albo motywacji. Wziąć Szekspira w najbardziej odpowiadającym tłumaczeniu i rozkoszować się brytyjskością, uniwersalnością, poetyckimi tragediami lub komediami. W ogóle z doświadczenia wiem, że doskonale czyta się Szekspira na leżaku, u mnie jedyną przeszkodą było to, że zainwestowałam w wydanie Tragedii i kronik Znaku w przekładzie Stanisława Barańczaka, które jest duże, ciężkie i w ogóle mogłoby być świetną bronią, a przez to kompletnie nie wiedziałam, jak mam się na tym leżaku usadowić, by móc książkę trzymać i nie zrobić sobie nią krzywdy. Kiedy ma być czas na takie lektury, jeśli nie w wakacje? Po co po raz kolejny czytać powieść, która wpisuje się w pewien schemat i tak naprawdę jest tylko zapychaczem czasu, kiedy tyle cudownych odkryć czeka? A wreszcie: nie lepiej w czasie upałów przeczytać coś o zimie w rytm cudownego soundtracku z Krainy lodu? :)

9 komentarzy:

  1. Moje czytelnicze plany nie zmieniają się w jakiś specjalny sposób szczególnie na wakacje. Nadal czytam opasłe tomiska, klasyki, czyli głównie to na co mam akurat ochotę. Chcę lekkiej i przyjemnej lektury, to po nią sięgam, chcę coś w stylu Kinga to czytam. Nic na przymus. W wakacje jest jedynie dodatkowy luksus wolnego czasu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Luksus wolnego czasu to jeden z najlepszych luksusów. :)

      Usuń
  2. Zgadzam się w 100% i już od dawna mam taką taktykę :) Nie czytam "kioskowych" powieści, a i te, które są na mojej liście podlegają surowej selekcji - jeśli z jakiegoś powodu uznam książkę za słabą, nie czytam jej dalej, bo moja lista jest długa, czytam baaardzo wolno, a życie jest zdecydowanie za krótkie na słabe powieści :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, Porcelano, ja też doszłam właśnie do takich wniosków jakiś czas temu. Szkoda czasu na niektóre książki czy filmy. I tak wątpię, by ktokolwiek zdążył odkryć wszystko to, co cudowne, warto odkryć choćby część. :)

      Usuń
  3. Szykuj się na bardzo długi komentarz. ;)
    Przepraszam za błędy, no ale godzina mówi sama za siebie. :D
    A więc zaczynając od początku – nie mam raczej żadnych list, stosów czy zastawień. Po prostu wzięłam sobie parę książek z biblioteki, zakupiłam ostatnio całkiem sporo i odnalazłam w czeluściach domowej biblioteczki dawno zapomniane i porzucone powieści.
    Chyba takie lekkie i milusie książki czyta się, bo w wakacje raczej nie chce się wracać do tych ulubionych ( w ogóle zauważyłam, że niektórzy uważają czytanie drugi raz tej samej książki za kompletną głupotę), albo będąc na plaży ma się ochotę coś szybko połknąć i ważne żeby skończyło się szczęśliwie. A przy klasykach pomyśleć jednak trzeba, wysilić szare komórki tez trzeba, skupienia także jest potrzebne, a tego... No, raczej się ludziom robić nie chce, gdy pogoda tak woła zza okna. :> Tego rodzaju powieści też są człowiekowi potrzebne, żeby się odstresować, pośmiać nawet nad głupotą bohaterów i ponarzekać, że to kompletna strata czasu.
    Na pytania mogę odpowiedzieć: dzisiaj, wczoraj cały czas. Czytam, bo kocham czytać. Kiedyś odczuwałam pewnego rodzaju stres, przymus, jakiś głos w głowie na mnie krzyczał, że mam przeczytać to i to, skończyć wtedy i wtedy. Właśnie dlatego też zrezygnowałam z poprzedniego bloga.
    Zwłaszcza gdy widzę podsumowania miesiąca na blogach to uświadamiam sobie, ze ja chyba jednak nie jestem molem książkowym w porównaniu do innych blogerów, bo ich wyniki, ich liczba przeczytanych stron dziennie, w miesiącu i w ogóle... To mnie przeraża, jakby byli maszynami. Nie obrażam tutaj oczywiście nikogo, po prostu mówię co myślę.
    Przykładem jest Anna Karenina – spędziłam z nią jakieś trzy tygodnie. Albo Władca Pierścieni – poszły całe ferie i trochę w roku szkolnym. W tym roku zamierzam sobie wrócić i przeczytać ostatnią część - Powrót króla - bo jeszcze się za nią nie zabrałam. Ale najpierw muszę sobie kupić to piękne wydanie Muzy. No i pasowałoby także powtórzyć Hobbita przy okazji. ;)
    Bułhakowa i jego MiM mam na półce, w wakacje na pewno przeczytam. Jak zwykle leżąc na huśtawce, nawet cieszę się że mieszkam w takim (przepraszam za wyrażenie) „zadupiu”, przynajmniej mam ciszę i spokój. A Dumasa mam Hrabię Monte Christo wypożyczonego z biblioteki, jakoś nie mogę się za niego zabrać, a pasowałoby się zmobilizować, bo termin oddania niedługo mija. No cóż, najwyżej przedłużę. :)
    Ta zima w lecie to ciekawy pomysł, sama się nad tym zastanawiałam, bo na półce od niedawna czeka na mnie Zimowa opowieść, której jestem niezwykle ciekawa.
    Pozdrawiam cieplutko i przepraszam za swoją gadaninę. ^.^
    Catherine

    OdpowiedzUsuń
  4. Podoba mi się ostatnia myśl, o zimie. Bo w ogóle, książki o zimie są bardzo dobre i na smutne lato, i ogródkowe lato i na letnie poranki. Ale nie na plażę. I Bułhakow też nie jest dobry na plażę, Bułhakow na plaży staje się denerwujący, wszystko wokół staje się też wtedy denerwujące, trudno się skupić (lecz to może przemawiać moja niechęć do tych przeludnionych plaż, na których wszystko czyta się długo, nudno i gorąco, a najchętniej zostałoby się w domku przy plaży - tam Bułhakowa czyta się świetnie). Chociaż... przecież nasze wybory się nie zmieniają pod wpływem pór roku, prawda? Przynajmniej ja tego nie zauważyłam, widzę za to, jak duża liczba osób deklaruje, że w lato będzie czytać książki lekkie, jakby kiedy indziej czytała coś bardziej ambitnego I jakby wybór książki na lato byłby wielką filozofią, a zmiana planów przestępstwem. :p

    OdpowiedzUsuń
  5. Dla mnie nie ma znaczenia, czy czytam krótką powieść zimą, czy długą latem- lub na odwrót. Czy czytam klasykę, którą uwielbiam, czy jakąś nowość wydawniczą, bo sięgam TYLKO po te powieści, które mnie zainteresowały (nie lubię się przymuszać, bo mnie to męczy) i czytam je w kolejności, która mi odpowiada. Nie czytam też na wyścigi, bo mnie to nie kręci. Jeśli mam "fazę", mogę pochłonąć 4-5 książek w tygodniu, jeśli nie - nie czytam wcale lub podczytuję sobie jedną książkę.

    OdpowiedzUsuń
  6. Zaczajam się właśnie na kupno hamaka - i jakoś tak siłą woli przez myśl mi przebiegło, że będę potrzebowała nowe książki do czytania na tym hamaku. I w sumie to by było na tyle, jeśli chodzi o moje letnie rewolucje czytelnicze. Też mnie trochę, uhm, bawią tego typu listy, bo niby czemu mam czytać w lato jakąś konkretną powieść? Jakąkolwiek? Dobra, okej, przyznaję się, istnieje w mojej głowie lista książek, po które wolno mi sięgnąć tylko i wyłącznie zimą, ale na lato już nie czuję takiego przymusu - w ogóle to nie ma przymusu czytania nawet i jeśli sklepowe (albo moje prywatne) półki nie zaoferują mi nic, na co mam ochotę, to pojadę na wakacji bez książki i tyle.
    Nie uważam, żeby narzucanie sobie czasu, kiedy koniecznie trzeba czytać konkretny rodzaj (gatunków w to nie mieszajmy) powieści, było sensownym rozwiązaniem. Nie widzę żadnych przeciwwskazań, żeby w rzeczonym hamaku czy na plaży poczytać sobie coś "cięższego", jeśli książka jest dobra, to wciągnie i tak, a jak nie wciągnie, to można odłożyć i iść popływać. O. Tyle myślę. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Święta prawda. Jest taki stereotyp - książki grube i ciężkie na "długie zimowe wieczory" i lekkie, zarówno w treści, jak i gabarytowo, na lato. Chyba po prostu z jednej strony to siła przyzwyczajenia, a z drugiej faktycznie na wakacje lepiej brać coś lekkiego do walizki.

    Pewnego razu w myśl Twojej zasady wzięłam nad morze Ulissesa.
    How about nope.
    Nie zmęczyłam. Nie wiem, czy kiedykolwiek zmęczę.

    A co do zimowego soundtracku - Frozen Heart tak bardzo:)

    OdpowiedzUsuń