Musicie wiedzieć, że bardzo mocno fangirluję pewnego cudnego
i ogromnie uzdolnionego szkockiego aktora. Czyli po prostu w mojej opinii James
McAvoy jest ideałem pod każdym względem (poza tym jest cudownym mutantem, nie
może być nic lepszego niż połączenie niebieskich oczu, ciemnych włosów i rudej
brody). I z tych właśnie powodów wstałam kiedyś rześka i szczęśliwa, spojrzałam
na zdjęcie urodziwego Szkota, wymamrotałam coś w stylu
„jakmożnabyćtakniesamowiciedoskoanałymnojakasdfghjkl” i postanowiłam (dość lekkomyślnie),
że obejrzę wszystkie filmy z tymże aktorem. Tym sposobem James McAvoy dołączył
do zacnego grona stanowionego przez królów tumblra Benedicta Cumberbatcha i
Toma Hiddlestona, a ja powoli zaczęłam szukać, które filmy interesują mnie
najbardziej.
![]() |
Michael Fassbender próbuje wytłumaczyć fenomen Jamesa McAvoya. |
To tyle z moich pisków i zachwytów, czas na coś poważniejszego
i związanego z literaturą. Tołstoj. Jakiś czas temu z niekłamaną przyjemnością
przeczytałam Annę Kareninę, która zawładnęła mną bez reszty, ale znajomością
jego innych dzieł pochwalić się nie mogę. Owszem, pacholęciem będąc,
przebrnęłam przez pierwszy tom „Wojny i pokoju”, beztrosko omijając wszystkie
fragmenty wojenne, a koncentrując się na romansach (czytanie na głos kwestii
Nataszy było jedną z moich ulubionych rozrywek), jednak jak widzicie, trudno
powiedzieć, że „Wojnę i pokój” znam i przeczytałam. Ale co łączy rosyjskiego
pisarza, którego otaczano wręcz kultem i traktowano czasem jak proroka, z
Jamesem McAvoyem (nie, nie chodzi mi o niesamowite zdolności, chociaż…)? Łączy
ich film Michaela Hoffmana „Ostatnia stacja”, który opowiada o ostatnim roku
życia Tołstoja i jego żony Zofii, a w którym sekretarza pisarza – Valentina
Bułgakova – zagrał właśnie mój ulubiony Szkot.
Dość niezwykła była historia Tołstoja, bo wokół tego pisarza
o zdecydowanych i raczej wyjątkowych poglądach, zawiązał się cały ruch, którego
ideałów, co ciekawe, sam Lew nigdy do końca nie podzielał (cóż, co innego można
głosić, a co innego wyczyniać). Tołstoiści mieli założenia w pewnym stopniu
kontrowersyjne, bo zostali nawet uznani za sektę, odrzucali instytucję Kościoła
Prawosławnego, własność prywatną, czy odmawiali płacenia podatków i służby
wojskowej. Dzięki „Ostatniej stacji” mamy wgląd, wiadomo, że tylko pobieżny, w
całe środowisko tołstoistów, a także życie codzienne samego pisarza. I szczerze
mówiąc, nie obchodzi mnie to, czy w filmie zostały zachowane wszystkie fakty i
nic nie zostało ubarwione. Najważniejsze jest to, że z ciekawości przeszukałam
Internet w poszukiwaniu informacji na temat sławnego Rosjanina oraz jego rodziny
(szczególnie żony) i spędziłam prawie dwie godziny, śmiejąc się, ocierając
ukradkową łzę wzruszenia i z żywym zainteresowaniem śledząc wydarzenia
rozgrywające się na ekranie. Bo tak naprawdę „Ostatnia stacja” nie jest jakimś
napuszonym, nudnym filmem o życiu artysty, ale wspaniale lekkim, uroczym i
wzruszającym obrazem starości, traktującym o uniwersalnych wartościach i przede
wszystkim o miłości, która wymaga wyrzeczeń, ale jest czymś najpiękniejszym w
życiu. To może nie jest film ambitny i doskonały, ale jak przyjemnie się go
ogląda!
![]() |
"Ostatnia stacja" już nawet nie jest filmem o pisarzu i pisaniu, ale o sprawach całkowicie uniwersalnych i najważniejszych. |
Oś fabularna kręci się wokół testamentu, w którym Tołstoj
miał przeznaczyć swój majątek dla ludu, oraz relacji pisarza z żoną Zofią (w
tej roli fenomenalna Helen Mirren, w roli Lwa również świetny Christopher
Plummer). To nie było łatwe małżeństwo, bo i on, i ona nie mieli łatwych
charakterów. On był często zimny i nieczuły, zajęty sobą, swoim pisaniem i
filozofowaniem, ona wpadała w histerię i była zaborcza, ale cały czas niezwykle
oddana. Tołstoj złamał niewinną i delikatną dziewczynę, pokazując jej swoje pamiętniki
wypełnione wspomnieniami erotycznych ekscesów stanu kawalerskiego,
niejednokrotnie traktował ją ozięble, Zofia jednak do końca wytrwale trwała
przy swoim mężu. Urodziła trzynaścioro dzieci, przepisywała książki („Wojnę i
pokój” przepisała aż sześć razy!) i znosiła otoczkę popularności, która
wytworzyła się wokół jej męża – pisarza.
Życie Tołstojów obserwujemy w „Ostatniej stacji” jakby z
perspektywy wspomnianego już przeze mnie sekretarza - Valentina Bułgakova,
jednocześnie mając wgląd w życie jego samego, jego odkrywanie miłości, poglądy
i charakter. Można by powiedzieć, że takie uwypuklenie postaci sekretarza nie
było potrzebne, jednak mnie ono niezwykle cieszy. Nie dość, że miałam dużo
Jamesa na ekranie (co ciekawe, jego osobista żona też tam się pojawiała od czasu do czasu), to sam Valentin pokazany w filmie był osobą o ogromnym uroku
osobistym. Naprawdę, nic, tylko przytulać, ja bym się z miejsca zakochała.
![]() |
Tutaj Valentin Bułgakov aka Charles Xavier czyta Tołstojowi w myślach. |
Słowem, „Ostatnia stacja” to znakomity film na letnie czy
zimowe wieczory, w którym akcja płynie leniwie, ale jednak aż wszystko buzuje w
nim od emocji. Po prostu go lubię, podobały mi się zdjęcia i montaż, podobała
mi się niewyraźna muzyka w tle i ukazany w nim kawałek Wielkiej Literatury, a
raczej Wielkiego Literata. A przy okazji ta barwny i zgrabnie opowiedziany
fragment opowieści o życiu Tołstojów sprawił, że ogromnie chcę przeczytać „Pamiętniki”
Zofii Tołstoj, już, teraz, zaraz!
"Ostatnia stacja", reż. Michael Hoffman, 2009, Niemcy, Rosja, Wielka Brytania