wtorek, 17 czerwca 2014

Ostatnia stacja Lwa Tołstoja, czyli wszystkie drogi prowadzą do literatury.



Musicie wiedzieć, że bardzo mocno fangirluję pewnego cudnego i ogromnie uzdolnionego szkockiego aktora. Czyli po prostu w mojej opinii James McAvoy jest ideałem pod każdym względem (poza tym jest cudownym mutantem, nie może być nic lepszego niż połączenie niebieskich oczu, ciemnych włosów i rudej brody). I z tych właśnie powodów wstałam kiedyś rześka i szczęśliwa, spojrzałam na zdjęcie urodziwego Szkota, wymamrotałam coś w stylu „jakmożnabyćtakniesamowiciedoskoanałymnojakasdfghjkl” i postanowiłam (dość lekkomyślnie), że obejrzę wszystkie filmy z tymże aktorem. Tym sposobem James McAvoy dołączył do zacnego grona stanowionego przez królów tumblra Benedicta Cumberbatcha i Toma Hiddlestona, a ja powoli zaczęłam szukać, które filmy interesują mnie najbardziej. 

Michael Fassbender próbuje wytłumaczyć fenomen Jamesa McAvoya.

To tyle z moich pisków i zachwytów, czas na coś poważniejszego i związanego z literaturą. Tołstoj. Jakiś czas temu z niekłamaną przyjemnością przeczytałam Annę Kareninę, która zawładnęła mną bez reszty, ale znajomością jego innych dzieł pochwalić się nie mogę. Owszem, pacholęciem będąc, przebrnęłam przez pierwszy tom „Wojny i pokoju”, beztrosko omijając wszystkie fragmenty wojenne, a koncentrując się na romansach (czytanie na głos kwestii Nataszy było jedną z moich ulubionych rozrywek), jednak jak widzicie, trudno powiedzieć, że „Wojnę i pokój” znam i przeczytałam. Ale co łączy rosyjskiego pisarza, którego otaczano wręcz kultem i traktowano czasem jak proroka, z Jamesem McAvoyem (nie, nie chodzi mi o niesamowite zdolności, chociaż…)? Łączy ich film Michaela Hoffmana „Ostatnia stacja”, który opowiada o ostatnim roku życia Tołstoja i jego żony Zofii, a w którym sekretarza pisarza – Valentina Bułgakova – zagrał właśnie mój ulubiony Szkot.

Dość niezwykła była historia Tołstoja, bo wokół tego pisarza o zdecydowanych i raczej wyjątkowych poglądach, zawiązał się cały ruch, którego ideałów, co ciekawe, sam Lew nigdy do końca nie podzielał (cóż, co innego można głosić, a co innego wyczyniać). Tołstoiści mieli założenia w pewnym stopniu kontrowersyjne, bo zostali nawet uznani za sektę, odrzucali instytucję Kościoła Prawosławnego, własność prywatną, czy odmawiali płacenia podatków i służby wojskowej. Dzięki „Ostatniej stacji” mamy wgląd, wiadomo, że tylko pobieżny, w całe środowisko tołstoistów, a także życie codzienne samego pisarza. I szczerze mówiąc, nie obchodzi mnie to, czy w filmie zostały zachowane wszystkie fakty i nic nie zostało ubarwione. Najważniejsze jest to, że z ciekawości przeszukałam Internet w poszukiwaniu informacji na temat sławnego Rosjanina oraz jego rodziny (szczególnie żony) i spędziłam prawie dwie godziny, śmiejąc się, ocierając ukradkową łzę wzruszenia i z żywym zainteresowaniem śledząc wydarzenia rozgrywające się na ekranie. Bo tak naprawdę „Ostatnia stacja” nie jest jakimś napuszonym, nudnym filmem o życiu artysty, ale wspaniale lekkim, uroczym i wzruszającym obrazem starości, traktującym o uniwersalnych wartościach i przede wszystkim o miłości, która wymaga wyrzeczeń, ale jest czymś najpiękniejszym w życiu. To może nie jest film ambitny i doskonały, ale jak przyjemnie się go ogląda! 

"Ostatnia stacja" już nawet nie jest filmem o pisarzu i pisaniu, ale o sprawach całkowicie uniwersalnych i najważniejszych.
 
Oś fabularna kręci się wokół testamentu, w którym Tołstoj miał przeznaczyć swój majątek dla ludu, oraz relacji pisarza z żoną Zofią (w tej roli fenomenalna Helen Mirren, w roli Lwa również świetny Christopher Plummer). To nie było łatwe małżeństwo, bo i on, i ona nie mieli łatwych charakterów. On był często zimny i nieczuły, zajęty sobą, swoim pisaniem i filozofowaniem, ona wpadała w histerię i była zaborcza, ale cały czas niezwykle oddana. Tołstoj złamał niewinną i delikatną dziewczynę, pokazując jej swoje pamiętniki wypełnione wspomnieniami erotycznych ekscesów stanu kawalerskiego, niejednokrotnie traktował ją ozięble, Zofia jednak do końca wytrwale trwała przy swoim mężu. Urodziła trzynaścioro dzieci, przepisywała książki („Wojnę i pokój” przepisała aż sześć razy!) i znosiła otoczkę popularności, która wytworzyła się wokół jej męża – pisarza.

Życie Tołstojów obserwujemy w „Ostatniej stacji” jakby z perspektywy wspomnianego już przeze mnie sekretarza - Valentina Bułgakova, jednocześnie mając wgląd w życie jego samego, jego odkrywanie miłości, poglądy i charakter. Można by powiedzieć, że takie uwypuklenie postaci sekretarza nie było potrzebne, jednak mnie ono niezwykle cieszy. Nie dość, że miałam dużo Jamesa na ekranie (co ciekawe, jego osobista żona też tam się pojawiała od czasu do czasu), to sam Valentin pokazany w filmie był osobą o ogromnym uroku osobistym. Naprawdę, nic, tylko przytulać, ja bym się z miejsca zakochała.

Tutaj Valentin Bułgakov aka Charles Xavier czyta Tołstojowi w myślach.

Słowem, „Ostatnia stacja” to znakomity film na letnie czy zimowe wieczory, w którym akcja płynie leniwie, ale jednak aż wszystko buzuje w nim od emocji. Po prostu go lubię, podobały mi się zdjęcia i montaż, podobała mi się niewyraźna muzyka w tle i ukazany w nim kawałek Wielkiej Literatury, a raczej Wielkiego Literata. A przy okazji ta barwny i zgrabnie opowiedziany fragment opowieści o życiu Tołstojów sprawił, że ogromnie chcę przeczytać „Pamiętniki” Zofii Tołstoj, już, teraz, zaraz!

"Ostatnia stacja", reż. Michael Hoffman, 2009, Niemcy, Rosja, Wielka Brytania

2 komentarze:

  1. Tołstoja czytałam m.in. wspomnianą Annę Kareninę. Filmu nie oglądałam, szczerze mówiąc nawet tytuł nigdy nie obił mi się o uszy;/ Chętnie obejrzę, lubię filmy pełne emocji. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ostatnia stacja. Dzięki rekomendacji pewnego Zwierza mam na liście filmów do obejrzenia w najbliższej przyszłości.

    I też czasem mam napady pt. obejrzeć wszystkie filmy z x! (w miejsce x należy wpisać imię angielskiego aktora, na którego mam obecnie fazę)

    OdpowiedzUsuń