środa, 11 czerwca 2014

Po co chodzić, skoro można biegać?

W zamierzchłych czasach żyłam w idiotycznym przekonaniu, że bieganie jest czynnością bezsensowną (okay, dla wiecznie spóźnionych może jednak dość przydatną), na pewno męczącą, złą i nieprzyjemną. Już teraz powinniście czuć się zdegustowani. Jednakże na każdego przyjdzie czas, jak widać, kiedyś musiałam zmądrzeć, kiedyś musiało dać znać moje lenistwo połączone z chęcią opuszczenia miłego fotela na wprost komputera, więc aktualnie moje poglądy zmieniły się diametralnie. Pewnie dlatego, że codzienne przebieżki to bez wątpienia najprostszy sport, wymagający najmniej przygotowań i kosztów (choć z tymi kosztami różnie bywa), a jednorożce i irracjonalna miłość do całego świata, które pojawiają się gdzieś po trzecim kilometrze, zdecydowanie są warte zmęczenia, jęków i bólu mięśni. Jednak nie o dobrodziejstwach i cudownościach związanych z używaniem swoich kończyn dolnych dzisiaj chciałam pisać, ale o tym, kto biegał, jak biegał i dlaczego biegał w popkulturowym półświatku. Patronem dzisiejszego wpisu jest Bilbo, z zaskakującym na hobbita entuzjazmem, wybiegający ku przygodzie. Bo zawsze biegnie się tylko ku niej, nawet gdy robi się regularne kółka wokół osiedla.


To oczywiste, że biegał Forrest Gump, z całkiem konkretnych powodów biegał Lester z „American Beauty”, Murakami napisał nawet książkę o bieganiu (inni też napisali książki o bieganiu, ale to Murakami co roku ma zamiar dostać Nobla i co roku mu się nie udaje).

Biegał też Rudy Steiner. Sympatyczny niemiecki chłopak ze „Złodziejki książek” był nawet z tego znany, a wszystko przez swoją chęć bycia jak Jesse Owens. Cóż, w hitlerowskich Niemczech nie wolno było mieć za idola Jessego Owensa, bo niedopuszczalne było, by niebieskooki blondyn chciał być ciemnoskórym mistrzem. Nieważne, że mistrzem, ważne, że ciemnoskórym.
A sama „Złodziejka książek” jest świetną, poruszającą powieścią, którą poleca się czytać w ramach odpoczynku (ekhm) między wyczerpującymi przebieżkami.


Pamiętacie Jessiego Aarona (czyli młodego Peetę – ostatnio to odkryłam!) i Leslie Burke, którzy mieli swoją Terabithię? U nich wszystko od biegania właśnie się zaczęło, Jesse chciał być najszybszy i nawet był jakiś czas, trochę mu nie wyszło, ale całkiem ładne rzeczy to zapoczątkowało ( z naciskiem na „całkiem” o znaczeniu „tak, ale nie do końca” – to „nie do końca” pominiemy). Takie dobre to bieganie. Morał z tego taki, że przyjaciół najlepiej zdobywa się, biegnąc. Nieważne, czy do mety, czy do sklepu po coś w stylu fajki pokoju.

Niektóre biegi okazują się początkiem przyjaźni.

Zadyszka? No cóż, to prawdopodobnie znak, że ani nie jesteście długowiecznymi potomkami Númenorejczyków, ani smukłymi i niemęczącymi się elfami. Możecie być jednak krasnoludami (przyznać się!), bo jak wiadomo, krasnolud elfowi w kilkudniowym biegu nie dorówna, ale to „urodzony sprinter, zabójczy na krótkich dystansach”. Czujecie się zabójczo, gdy biegniecie na 100 metrów?

Tak naprawdę większość z nas jest Gimlim.

Dla wszystkich zastanawiających się, jaki jest sekret wiecznego idealnie perfekcyjnego wyglądu Michaela Fassbendera – oto odpowiedź:


A tak całkiem poważnie: to jedna z tych długich, najbardziej poruszających i wymownych scen we „Wstydzie”. Dopiero ta scena uświadomiła mi, że oglądam film, który jest w pewnym sensie ważny, oglądam studium tragedii człowieka uzależnionego, a przede wszystkim człowieka, który jest sam, mimo dobrej pracy, dóbr materialnych i mimo tego miasta, które podobno nigdy nie śpi. W czasie biegu Brandona, biegu już nie w jakimś celu, nie dla przyjaciół, nie ku przygodzie, ale biegu pełnego bólu i gniewu, Nowy York jest pusty i głuchy. Nikt nie jest w stanie dostrzec przerażającego położenia bohatera i w tym momencie uświadamiamy sobie, że Brandonowi nie pomoże absolutnie nikt. Jest całkiem sam w mieście pełnym świateł.

Wiecie, że bieganie stymuluje mózg? Dlatego Charles Xavier nie tylko sam pomykał w szarym dresiku, ale jeszcze innych mobilizował. Oczywiście do czasu, później miał już mózg tak dobrze pracujący, że nawet palcami nie musiał sobie pomagać. Co więcej, sami widzicie, Charles nie był najlepszy w biegach, ale nie przeszkadzało mu to w niczym. Wcale nie trzeba być najlepszym, by nie mieć kompleksów i uprzedzeń związanych z wysiłkiem fizycznym. No, chyba, że wszystko jest prostsze, gdy wygląda się jak James McAvoy…





W tym przypadku jedynym odpowiednim wyborem obrazka było wstawienie całej serii gifów. Biegających X-Menów nigdy dość.

Mistrz dedukcji rzadko zniża się do tak prozaicznej czynności (bieganie? nuuuda!), ale czasami nie ma wyjścia i musi pokazać powiewający płaszcz. W standardowych sytuacjach wydaje krocie na taksówki, dla dobra sprawy zdarza mu się zrobić rundkę po Londynie, w sytuacjach specjalnych jeździ samochodem (lub lata obiektami do tego przeznaczonymi), w ekstremalnych porywa skuter, natomiast w tych najgorszych z najgorszych biegnie, trzymając swojego przyjaciela za rękę (to może wcale nie w najgorszych?). Nasz kochany Doktor Watson – Samo – Dobro oczywiście dzielnie dotrzymuje kroku Sherlockowi, choć podobno na dwa lata przerzucił się na rower. Też zdrowo.


Na koniec ten, o którym trzeba pamiętać zawsze (szczególnie, gdy zaczyna nas coś atakować lub dzieją się dziwne rzeczy) i który przebieżki ma opanowane do perfekcji. Prawie tysiąc lat podróży przez Wszechświat, gonienia i uciekania, krzyczenia „basically, run!”, biegów wariackich i śmiertelnie niebezpiecznych nie poszło na marne, Doctor jest mistrzem w biegach wszelkiego rodzaju. Więc może, zamiast szukać motywacji, najprościej zostać towarzyszem Doctora?

Doctor ma dla nas wszystkich najprostszą, a zarazem najgenialniejszą radę.

Gdyby wyliczyć wszystkich biegających bohaterów, uzbierałby nam się niezły tłum uczestników na maraton. Bieganie jest proste, przyjemne i odciążające mózg, a bohaterowie książek czy filmów, jako osoby zazwyczaj inteligentne, dobrze to wiedzą. Tanie to, pożyteczne i naprawdę można się poczuć  jak towarzysz Doctora. Samo dobro.

12 komentarzy:

  1. O Boże, "Wstyd"! I ta scena! To jeden z moich ulubionych filmów, czyli takich, do których lubię wracać (zabrzmiało masochistycznie, ale czasem mam potrzebę zobaczenia czegoś bardzo, bardzo depresyjnego). Ta scena jest genialna, bo w tym samym czasie w jego domu jego siostra zatraca się w kolejnym romansie, który ma być namiastką miłości, a Brandon, zmagający się z życiem i zaprzeczający miłość wychodzi bez słowa z domu i biegnie przed siebie. To niby zwykły jogging, choć wygląda jak ucieczka przed życiem, niekończącym się miastem, enigmatyczną przeszłością i samym sobą. I jeszcze ten Bach w tle...

    A z radośniejszych rzeczy - tak, jestem Gimlim :D I szczerze nie znoszę porannego biegu na autobus :P
    Choć wyglądam wtedy raczej jak Jack Sparrow :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Wstyd" jednym z moich ulubionych filmów nie jest, choć muszę przyznać, że jest dobry i okropnie poruszający. Pięknie napisałaś o tej scenie, dokładnie tak, jak również ja o niej myślę, ale nie potrafiłam tego wyrazić. Jest naprawdę doskonała, niby taka prosta, a jednak niosąca ze sobą bardzo dużo. W ogóle bardzo podoba mi się kręcenie McQeena, te długie ujęcia są dość specyficzne, ale jak przekonujące! (W "Głodzie" jest też taka scena, gdzie bohater grany przez Fassy'ego siedzi przy stole z księdzem. Ujęcie trwa ok. 15 min., oni tam tylko rozmawiają, ale jest w tym jednocześnie tyle spokoju i emocji... Choć przez cały "Głód" nie przebrnęłam, kiedyś jednak się przełamię i obejrzę do końca).

      Jack miał się we wpisie znaleźć, ale on jest tak zadufany w sobie, że powinnam mu chyba poświęcić osobną notkę :D I przyznam się, że swojego porannego biegu do szkoły też nie znoszę (mam prawie 3 km i codziennie się spóźniam :P).

      Usuń
  2. Och, strasznie lubię, gdy ludzie tworzą wpisy o biegających w sztuczkach <3 Najlepsze jest to, że oczywiście, zawsze pojawia się Forrest Gump, bo wiadomo, to epickość nad epickościami, a dalej to już wszyscy wszystko przeplatają. Bo przecież biegają wszyscy, albo chociaż większość. Nawet jeśli biega się jak Gimli albo kapitan Jack Sparrow.
    Z Twojej listy, mimo takiego natłoku moich ukochanych postaci, aktorów, bohaterów i wydarzeń, najbardziej uwielbiam Rudego. Fakt, że jego idolem jest Jesse Owens, obok Emila Zatopka mój ukochany olimpijczyk XX wieku (bo jako fan list, takie rankingi też prowadzę :p) winduje go na samą górę. Lubię, jak to wszystko jest jeszcze czymś podszyte. I chociaż zdaję sobie sprawę, że Owens został w Złodziejce umieszczony raczej jako symbol, by podkreślić samego Rudego, to mimo wszystko...
    Może to też dlatego, że jeszcze nie znam "Wstydu", o którym tak ładnie wyżej wspomniała Porcelana. Dzięki temu obejrzę, na pewno, w ten weekend się postaram.

    I chociaż bezcelowe jest wspominanie tu nieobecnych, bo wiadomo, że to tylko wybór subiektywny, a nieobecnych jest na pęczki, to nie mogę nie wspomnieć o moim guru biegania, czyli Phoebe i jej cudownej teorii (troszkę groteskowo to wygląda pocięte na kawałki, ale przesłanie jest uchwycone):
    https://www.youtube.com/watch?v=6HuqNdQJSTY

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A raczej nie teorii, tylko filozofii. I metodzie. ;)

      Usuń
    2. Nie wiem, czy już obejrzałaś ten "Wstyd", ale nie wiem też, czy Brandona można polubić. Ja mogę mu współczuć, może mi być przykro, mogę się nad nim zastanawiać, ale nie potrafię czuć do niego sympatii. Choć pomijając całą powagę filmu, położenia bohatera itd. itp. Fassbender cudnie biega :D

      I wiesz, że ja nigdy nie oglądałam "Przyjaciół"? Ale ten filmik kupił mnie totalnie, teoria rzeczywiście cudowna, Phoebe już lubię. Będę oglądać i ćwiczyć angielski, tylko niech mi się komputer trochę naprawi.

      Usuń
    3. Ale ja wcale nie napisałam, że mam zamiar go polubić. I film już obejrzałam. I oczywiście sam film jest świetny...

      Przyjaciół można sobie oglądać spokojnie na telefonie przy obiedzie. I angielski też się zaraz poprawia. ;)

      Usuń
  3. Mmm... ja lubię przyglądać się jak inni biegają, a sama tego robić nie lubię, bo też dobrze nie potrafię. Mam problem, gdy trzeba zaliczyć długi dystans. Tak, nie cierpię wuefu. :D
    Chociaż... jak się biegnie z koleżanką za rękę, bo ona jest w te klocki dobra, to wtedy nawet nie jest się zmęczonym i czuje się tak bardzo... hm... świeżo? :D
    Oo. Rudy! Właśnie czytam ZK i delikatnie mówiąc – jestem zachwycona. Uwielbiam tego chłopaka. :>
    Wyszedł Ci naprawdę ciekawy post. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A myślisz, że ja lubię wf? :D Choć i tak najgorsze są gry zespołowe, ewentualnie sprawdziany, z których zazwyczaj mam oceny bardzo, ale to bardzo przeciętne. Serio, ja jestem ostatnia sierota we wszelkich sportach, ale bieganie jest cudowne. Tylko ty, pustka w głowie, muzyka, jacyś przypadkowi ludzie, którzy cię kompletnie nie obchodzą, ale się uśmiechasz. A potem zmęczenie, ale takie szczęśliwe zmęczenie. W ogóle najtrudniej jest zacząć, a jak biegniesz kolejny kilometr, to nic nie czujesz i możesz biec w nieskończoność :D

      Usuń
  4. Forresta Gumpa oczywiście nie mogło zabraknąć. No cóż muszę przyznać, że biegam oczywiście...na przykład jak goni mnie pies sąsiadów. Rudego uwielbiam, ale muszę zwrócić też uwagę, że Złodziejka książek też biegała:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba każdemu czasami zdarza się biegać. Dobrze, że mnie psy nie gonią :D
      Złodziejka pewnie, że biegała, ale Rudy świadomie i z pasją.

      Usuń
  5. Ale fajny wpis! Sama nie lubię biegać i niezbyt zwracałam na to uwagę w filmach, ale teraz już będę. O!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! :) Ja zwracam na to większą uwagę, odkąd sama zaczęłam biegać. Wiesz, pokrewieństwo dusz z bohaterem :D

      Usuń